Przez ostatnie lata kilkukrotnie udało mi się odwiedzić słynący z win Würzburg i jego okolice. Bywałam tam na dwutygodniowych stypendiach, na sylwestra czy konferencji. Mówi się, że jeśli ktoś choć raz zawitał do Würzburga z pewnością do niego wróci. Tak było też ze mną i mam nadzieję, że będę mogła odwiedzić Frankonię jeszcze nie raz. Poza samym Würzburgiem warto jednak zapuścić się głębiej w tę porośniętą winoroślami krainę i smakować jej kultury i historii.
O Frankonii, tutejszych rieslingach i Würzburgu z pewnością słyszeliście. Jednak miejsce, o którym chciałabym Wam dziś opowiedzieć z trudem odnaleźć na polskich stronach internetowych, a nawet blogach podróżniczych! Samą mnie to zdziwiło, bo myślałam, że Veitschöchheim znajduje się gdzieś w świadomości Polaków. Oczywiście można napotkać o nim jakieś mniejsze notki, jednak bardziej szczegółowych informacji nie odnajdziemy. A myślę, że to niewielkie, urocze miasteczko i tamtejszy pałac jest wart naszej uwagi.
Miasteczko
Sami Niemcy śmieją się, że nie potrafią wypowiedzieć nazwy Veitshöchheim. A skąd ona pochodzi i co oznacza? Początkowo miejscowość nazywała się Hocheim, co oznaczało w tłumaczeniu wysoki dom. Później dodano jako przyrostek imię patrona kościoła św. Wita. Miało to pomóc w odróżnieniu miejscowości od innej o podobnej nazwie. W tym czasie była to więc miejscowość Hocheim ad sanctum Vitum, zaś później Sant Veits Hocheim. Jak widać przez wieki miasto zmieniało swoją nazwę, aż w ostateczności w połowie XVI stulecia otrzymała ostateczną formę. Oznacza, więc po prostu “wysoki dom świętego Wita”.

Przechodząc jednak do konkretów! Dojedziecie tutaj samochodem lub transportem publicznym z Würzburga (autobus linii 11 i 19 lub pociąg, trzeba wysiąść na stacji Veitshöchheim), od którego Veitschöchheim znajduje się zaledwie kilka kilometrów. Jest to naprawdę maleńka mieścinka, która ma jednak „to coś”, co zawdzięcza zapewne w części usytuowaniu nad Menem i dawnemu pałacowi biskupów Würzburga.
Pierwsza wzmianka o miejscowości pojawiła się już w 779 r.! Mimo swoich niewielkich rozmiarów Veitschöchheim zajęło ważne miejsce w historii Niemiec. W 1246 r. odbyły się tutaj bowiem wybory, w których antykrólem nimieckim został obrany landgraf Turyngii Henryk Raspe. Prawa miejskie Veitschöchheim otrzymało w 1563 roku, wtedy ustanowiono dla niego także specjalny herb (Orstwappen) na wniosek arcybiskupa Friedricha von Wirsberga.

Jeśli zdecydujecie się odwiedzić Veitschöchheim, to zachęcam do swobodnego spaceru po miasteczku, poza pałacem (o którym niżej) można zobaczyć tu kilka interesujących zabytków. Pierwszym z nich jest z pewnością ratusz, przy którym znajduje się przyjemny skwerek i kawiarenka, gdzie można usiąść przy czymś słodkim czy pysznym bawarskim piwie i winie. Siedziba władz miasta powstała w 1748 r. według projektu Balthasara Neumanna.


Innym miejscem, które warto odwiedzić jest kościół św. Wita (tak to ten, od którego przydano przyrostek nazwie miejscowości). Znajduje się zaraz obok ratusza. W Veitshöchheim z pewnością się nie zgubicie, jest zbyt małe, ale w sam raz na jednodniowy wypad. Wracając do kościoła to powstał on na początku XIII w. na miejscu wcześniejszej świątyni o tej samej nazwie, z której zachowano wieżę. Pięć stuleci później zmieniono nawę kościoła i stworzono reprezentacyjną, barokową fasadę. Pod koniec XVII w. biskup Würzburga Johann Gottfried von Guttenberg (jego herb znajduje się nad wejściem do świątyni) przebudował kościół na nową modłę.
Warto także pospacerować deptakiem przy brzegu Menu. Sama nie spodziewałam się, że to miejsce przyciąga aż tak wielu Niemców, ale jak widzicie na zdjęciach było ich całkiem sporo. Nie jest to może 5-gwiazdkowy kurort wypoczynkowy, ale jeden dzień spokojnie można w Veitschöchheim bardzo przyjemnie spędzić, a przed wszystkim wypocząć. Przy deptaku znajdziecie pełno restauracyjek z lokalnymi potrawami (mięsne raczej bliżej ratusza), a przede wszystkim rybami (przy rzece) – trzeba szybko się decydować, bo wolne miejsca szybko znikają. Niekiedy, trzeba zarezerwować je sobie z wyprzedzeniem.



źrodło: https://de.wikipedia.org/wiki/Meefischli
Jednym z bardzo lokalnych przysmaków (Würzburg i okolice) są Meefischli. To małe smażone, czasem w panierce, ryby wyłowione z Menu, które uważane są za jedną z głównych frankońskich potraw. Tradycyjnie rybka nie powinna być większa niż mały palec posągu św. Kiliana, który znajduje się na Alte Mainbrücke w Würzburgu. Ryby (przeważnie ukleja, płoć lub wzdręga) powinny być świeżo złowione i zjadane w całości bez sztućców i żadnych przystawek, choć oczywiście można sobie coś domówić, np. tradycyjną sałatkę ziemniaczaną – pychota! W związku ze wzrostem liczby czapli, kormoranów i drapieżnych ryb, do czego doprowadziła poprawa jakości wody w rzece na obszarze Würzburga i okolic potrawa ta ciągle drożeje. Jej nazwa ma ciekawe pochodzenie, bo nawiązuje do nazwy Main (Men), którą w dialekcie wymawia się Mee.


Zachęcam także do pospacerowania między urokliwymi uliczkami, gdzie możemy natrafić na kilka małych sklepików z pamiątkami, kawiarenki z super lodami, restauracje z pysznymi daniami, a także synagogę żydowską i muzeum poświęcone tej narodowości. Same kamieniczki są niezwykle malownicze i kolorowe – warto porobić sobie kilka pięknych zdjęć!
Pałac Veitshöchheim i rokokowe ogrody

W XVIII w. w Veitshöchheim biskup Würzburga postanowił wznieść swój pałacyk letni, nazywany Schloss Veitshöchheim. Bez wątpienia jest on największą atrakcją miasta, a zarazem jedną z niemieckich perełek architektonicznych, choć jak na mój gust dość skromną. W latach 1680-1682 wybudowano tu budynek, który służył jako schronienie w czasie polowań. Prawdopodobnie znajdowały się tutaj wybiegi dla jeleni i bażantów. Pałac był stopniowo rozbudowywany; na początku XVIII w. pojawił się rokokowy ogród do dziś uznawany za jeden z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych w tym stylu w całych Niemczech. W latach 1749-1753 budowle przebudowano według projektu Balthasara Neumanna i uzyskała ona obecny kształt.

Wchodząc po schodach do pałacu warto zwrócić uwagę na rzeźby, tzw. putta (to te aniołki), które w połowie XVIII w. wykonał Johann Peter Wagner. Dokoła budynku i w ogrodach możemy podziwiać ponad 200 posągów jego autorstwa, a także innych sławnych artystów, jak Johann Wolfgang van der Auvera i Ferdynand Titez.

Pałac można oczywiście zwiedzać, bilet normalny kosztuje 5 euro, dla dzieci zaś 4 euro. W środku zachowały się barokowa podłoga, a także część zdobień. Zwiedzać można kilka sal w tym jadalnie, salon, gabinet, sypialnię czy salę do bilardu i kaplice. Na ścianach znajdują się jedwabne tapety, które zostały zrekonstruowane w Lion według starych wzorów.



Największym atutem pałacu są jego rokokowe ogrody, oczywiście wzorowane na wersalskich. Powstały na życzenie biskupa Johanna Philippa von Greiffenclau, który przeznaczył na ten cel dawny wybieg bażantów. Także kolejni biskupi Würzburga inwestowali w rozwój ogrodów, a ostatniego przeprojektowania dokonał Adam Friedrich von Seinsheim w 1764 r. Od tamtego momentu nie zmieniły swojego planu.

Spacerując po ogrodach napotkacie masę fontann, które z roślinnością stanowią idealną scenerię do odpoczynku, ale także fotografii. Ja uwielbiam takie widoki i z wielką pasją upamiętniam je na zdjęciach. Spotykamy tutaj różne zaułki, altanki do przesiadywania, tunele zaprojektowane z krzewów, pawilony czy sztuczne ruiny. Centrum ogrodu stanowi spory zbiornik z wodą, w którego środku stoi największa fontanna – Muzy przy Parnassusie. Szczególną uwagę przykuwa Pegaz górujący nad dziewięcioma muzami. Można odnieść wrażenie, że lada chwila i wzniesie się w powietrze!
Mogło się jednak okazać, że ogród nie dotrwałby do naszych czasów i nie moglibyśmy spacerować jego zielonymi alejkami w pełni słońca. W XIX w. kiedy zaprojektowano Ludwigs-West-Bahn, linię kolejową biegnącą od Bamberga do Würzburga, centrum parku wskazano jako optymalną trasę, po której miałby być wytyczony tor. Zaprotestował jednak przeciwko temu król Ludwik I.




Ciekawym urozmaiceniem, szczególnie dla dzieci, są zwierzęta pałętające się po parku – różnego rodzaju ptactwo czy ryby w stawie głównym.
Interesujący jest także zabytkowy ogród kuchenny pałacu Veitshöchheim, który został odrestaurowany w 1990 r. Można w nim oglądać zapomniane owoce, warzywa, przyprawy i zioła, które stanowią poniekąd „zielone archiwum”. Oprócz karczochów, bakłażanów i melonów, można tu zobaczyć maki, portulakę i hyzop. Ogrodnik dworski Johann Prokop Mayer (1737–1804), podobnie jak w ogrodzie dworskim rezydencji w Würzburgu, wprowadził ukształtowane drzewa owocowe z koronami w formie kotła, które pozwalają na lepsze zaopatrzenie w składniki odżywcze i bardziej intensywnie wystawienie na słońce.
Chwila oddechu…
Veitshöchheim to idealne miejsce na wolne popołudnie i zapomnienie o problemach dnia codziennego. Jeśli będziecie kiedyś na dłużej w Würzburgu i jakimś sposobem znudzi Wam się picie wina na Alte Mainbrücke i spoglądanie na Festung Marienberg, koniecznie łapcie autobus do pobliskiego pałacyku letniego biskupów – nie zawiedziecie się!

One thought on “W odwiedzinach u biskupa Würzburga – Veitshöchheim”